Bohaterką dzisiejszej rozmowy z cyklu „Mój język polski” jest serbska językoznawczyni i tłumaczka Zorana Perić. Zorana jest pierwszą cudzoziemką, która otwarcie mówi o tym, że Polska jest jej prawdziwą ojczyzną. Uwielbia polską gramatykę. Mimo młodego wieku ma fantastyczny dorobek translatorski. Przetłumaczyła na język serbski m.in. większość książek Sapkowskiego.
Polski i kropka: Czy pamiętasz swój pierwszy kontakt z językiem polskim? Kiedy i gdzie to było?
Zorana Perić: Owszem! To jednak bardzo długa i szczegółowa historia. W roku 2007 na pewnym forum internetowym poznałam Polaka ze Stanów, Tomasza. Ponieważ mieliśmy podobny światopogląd, to zaczęliśmy pisać do siebie, co prawda po angielsku, wymieniać się wiedzą, muzyką… Z czasem on się zainteresował nauką języka serbskiego, a ja – idąc za jego przykładem – zaczęłam kształcić swoją świadomość o Polsce i języku polskim. Potem zaczęłam prowadzić stronę internetową zajmującą się tzw. Rodzimowierstwem słowiańskim. Wysyłając maile do różnych gromad ze wszystkich krajów słowiańskich w celu nawiązywania kontaktu i współpracy, trafiłam na wtedy jedno z największych i najbardziej wpływowych stowarzyszeń – ZZW Słowiańska Wiara. Dzięki mojemu najlepszemu przyjacielowi z tej gromady, Ziemowitowi, z którym do dziś mam żywy kontakt, jeszcze bardziej się zainteresowałam językiem polskim i w roku 2009 zaczęłam myśleć o zrezygnowaniu ze studiów na socjologii i o powrocie do slawistyki.
PiK: Czy wtedy już wiedziałaś, że będziesz uczyć się języka polskiego?
ZP: Jak już wspomniałam, tkwił we mnie pomysł o powrocie do mojej pierwszej miłości, czyli slawistyki, tylko że nie byłam do końca pewna jaki język wybrać. Nie chciałam studiować rosyjskiego, bo uczyłam się go przez 12 lat, poza tym w Gimnazjum Filologicznym to był mój główny język, tak że po prostu już nie czułam, że to jest dla mnie. Kontakt z Polakami zdecydował, że moim powołaniem będzie akurat polonistyka. I nigdy nie żałowałam tej decyzji, nigdy. Przez całe swoje życie zachwycałam się słowiańszczyzną i to w ten najbardziej wzniosły (moim zdaniem, ma się rozumieć) romantyczny sposób 😊Lubię słowiańskie języki, literatury, kulturę, mitologię, historię, muzykę ludową – gdybym się urodziła w XIX wieku, to pewnie byłabym chorążym ruchu panslawistycznego!
PiK: Jakie były początki? Opowiedz o tym, bo to bardzo ciekawe.
ZP: Pamiętam swoją reakcję po pierwszych zajęciach języka polskiego: „Jeny, ale to jest łatwe!”. Ze względu na to, że miałam dobrą slawistyczną (czy ogólnie filologiczną) podstawę, nie miałam większych problemów z nauką polskiego. Uwielbiałam chodzić na zajęcia, byłam szczęśliwa i zadowolona jak dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę. Jako najlepszy student pierwszego roku otrzymałam stypendium na Letnią Szkołę Języka Polskiego w Cieszynie. Było to dla mnie trochę mało interesujące, bo te zajęcia były bardziej skierowane do osób uczących się języków dla celów zawodowych, edukacyjnych, albo turystycznych itp.. Dla tych studiujących jakąś filologię są niewystarczające. Moje zainteresowania językami są przede wszystkim związane z gramatyką, jako językoznawca patrzę na cały system języka i wpływy pozajęzykowe.
PiK: To jakie są te wpływy pozajęzykowe? Powiedz o tym, może nasi czytelnicy zainteresują się dzięki temu nauką języków południowosłowiańskich i Waszej kultury. Nasi rodacy chętnie jeżdżą do Chorwacji, bywają też w innych krajach byłej Jugosławii, także w Serbii, mamy z Wami bardzo rozbudowane kontakty gospodarcze, między Warszawą a Belgradem istnieją regularne połączenia lotnicze.
ZP: Chodziło mi przede wszystkim o inne perspektywy i dziedziny, z jakich można obserwować język i procesy w nim się odbywające. Będąc językoznawcą inaczej patrzę na język niż przeciętny użytkownik języka. To nie tylko narzędzie, którym komunikujemy się z innymi osobami. W języku są zakodowane różne nasze doświadczenia, spostrzeżenia, emocje, stereotypy. Każdy język jest odzwierciedleniem kultury i mentalności jego nosicieli. Włączając metody etnologii, psychologii, antropologii do metodyki językoznawczej możemy badać te „pozajęzykowe” wpływy. Takie badania są istotne przede wszystkim podczas porównywania języków (a przez to i kultur), w ten właśnie sposób dowiadujemy się co łaczy np. Polaków i Serbów oraz jakie są różnice między nimi.
Podam przykład: Polak i Serb „skaczą z radości” kiedy czują satysfakcję, szczęście spowodowane czymś dobrym, pozytywnym. Z drugiej strony, dla Polaków burak jest jednym z pierwszych nośników czerwonego koloru („czerwony jak burak”), a w świadomości Serbów to warzywo pewnie zajmuje któreś z ostatnich miejsc na liście obiektów kojarzonych z czerwienią. Burak nie jest często spotykanym składnikiem serbskich przepisów.
PiK: Wróćmy do nauki polskiego. Co sprawiało ci największą radość w trakcie nauki?
ZP: Gramatyka, gramatyka i jeszcze raz gramatyka! I to nie tylko polska. Oprócz polskiego, na studiach dodatkowo uczyłam się białoruskiego, rosyjskiego, starocerkiewnosłowianskiego. Wszystkie te języki odczuwałam jako swoje, ojczyste. Pamiętam jak po egzaminie ze starocerkiewnoslowiańskiego dostałam brawa, najpierw od pana profesora, a potem całej sali. Pan profesor wtedy stwierdził, że w życiu nie słyszał, żeby ktoś tak poprawnie czytał w tym języku. A my nawet nie mieliśmy żadnych warsztatów z czytania starocerkiewnosłowiańskiego.
Podczas jednego z moich stypendiów Erasmus+ w Polsce, jak już byłam na studiach magisterskich czy doktorskich, miałam okazję uczestniczyć w zajęciach z języka i kultury polskiej na Polonicum na UW. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę z tego, jak zajęcia pewnego języka mogą być prowadzone w sposób luźny, kreatywny, współczesny, ciekawy, zainspirowany kulturą popularną – to była dla mnie rewelacja! Jak się przyjeżdża ze środowiska hermetycznego, trzymającego się starych zasad nauczania języka, gdzie np. nauka slangu jest wykluczona, niedopuszczalna, ba, jest wręcz tematem tabu – to takie doświadczenia prowadzą do poszerzania horyzontów nie tylko uczących się, lecz również uczących.
PiK: Porozmawiajmy przez chwilę o Twojej aktywności dydaktycznej. Mówisz, że język polski był dla Ciebie od początku łatwy i że lubisz gramatykę. Czy przekłada się to na Twoją praktykę pedagogiczną? Przekonujesz swoich uczniów/studentów, że nasze języki są podobne? I jakie masz sposoby na skuteczne uczenie gramatyki? I wreszcie czy stosujesz w nauczaniu te metody, które miałaś na UW? A więc „więcej luzu, mniej akademii”?
ZP: Na Uniwersytecie Belgradzkim prowadziłam z jednej strony zajęcia dla polonistów ze współczesnego języka polskiego, coś w stylu lektoratu, tak że nie miałam dużo przestrzeni, żeby zbytnio męczyć studentów gramatyką 😊 Natomiast, na zajęciach polskiego jako drugiego języka słowiańskiego dla studentów slawistyki było trochę inaczej, więcej gramatyki, ćwiczeń, zadań domowych. Lepiej się odnajduję prowadząc zajęcia gramatyczne, niż np. lektorskie, czyli komunikacyjne.
Jeżeli chodzi o gramatykę, tu niestety luz nie pomaga 😊 Trzeba ciągle powtarzać, uczyć się reguł, wyjątków, podobnych przypadków, porównywać sytuacje itd. W tym wypadku skuteczne są te stare, systematyczne, nudne metody nauki.
Co do metod poznanych na UW, to już nie mam okazji, żeby je zastosować, ponieważ nie pracuję jako nauczyciel. Ale wykorzystałam je jako pomysł do konspektu zajęć w ramach zaliczenia przedmiotu w Szkole Doktorskiej UW i dostałam za ten konspekt najwyższą ocenę.
PiK: Kolejny wątek, który muszę podjąć, to Twoje tłumaczenia. Przyznam, że robi na mnie ogromne wrażenie fakt, że tak młoda osoba ma już taki dorobek translatorski. Czy możesz opowiedzieć, jak to się zaczęło? Jak się pracuje przy tłumaczeniach literatury? I czy fakt, że interesujesz się szeroko pojętą słowiańszczyzną pomaga w oddaniu „ducha” książki?
ZP: Sama nie wiem, jak to się wszystko stało. Byłam na trzecim roku studiów I stopnia jak do mnie zadzwonili z pewnego wydawnictwa serbskiego. Zapytali mnie, czy jestem w stanie przeczytać już przetłumaczone części (żeby dostosować się do poprzednich przekładów) oraz przetłumaczyć dwie ostatnie książki cyklu „Wiedźmina” Sapkowskiego w ciągu trzech miesięcy. W tamtej chwili nawet nie przeszło mi przez głowę, że to jest absolutne szaleństwo. Zaakceptowałam to. Obie książki przetłumaczyłam, ale po tym wyglądałam jak trup. W kolejnych latach przetłumaczyłam jeszcze cztery książki Sapkowskiego, a ostatnio też wybrane opowiadania Grabińskiego.
Tłumaczenie, przede wszystkim literackie, nie jest już niestety tak elitarnym zawodem jak kiedyś. Żyjemy w czasach kiedy liczy się czas i pieniądze, a jakość już nie gra głównej roli.
Pomimo często trudnych warunków, czuję jednak satysfakcję, wiedząc, że udało mi się przetłumaczyć kogoś takiego jak Sapkowski. Żeby przetłumaczyć jego dzieła, potrzebna jest nie tylko wiedza językowa, ale również wiedza z zakresu mitologii i historii (Trylogia husycka) oraz umiejętność rozpoznawania ukrytych wątków.
Moje zainteresowania mitologią, czy ogólnie słowiańszczyzną pomogły mi jak najbardziej w tym wszystkim – nie musiałam grzebać po encyklopediach, żeby dowiedzieć się, kim jest strzyga 😊
PiK: A teraz porozmawiajmy jeszcze przez chwilę o Twojej nauce, tym razem o słabych punktach. Co było dla Ciebie w polszczyźnie najtrudniejsze?
ZP: Nigdy się nie nauczę odmiany polskich liczebników, nigdy! W języku serbskim liczb się już prawie nie odmienia przez przypadki i to jest jeden z powodów, dla których mój mózg odmawia współpracy. Cała moja nadzieja leży w tym, że z czasem Polacy, tak samo jak Serbowie, w ramach ekonomizacji wypowiedzi również przestaną odmieniać liczby 😊
Ze względu na już wspomniane staromodne sposoby nauki języków i prawie brak bezpośredniego kontaktu z językiem współczesnym, potocznym, żywym, mój pierwszy długoterminowy pobyt w Warszawie uświadomił mi, jak uboga jest moja praktyczna znajomość języka. Mam na myśli język potoczny, niezbędny do codziennego funkcjonowania w środowisku polskim. Mogłam cytować polskich pisarzy, wymieniać artystów, filmy, opowiadać o szczegółach z polskiej historii, zachwycać profesorów UW swoim językiem literackim, czy używaniem słów archaicznych. Lecz gdy pewnego dnia dziewczyna sprzedająca coś na warszawskiej ulicy powiedziała mi, że mam zapłacić „dychę”, gapiłam się na nią, jak cielę na malowane wrota. Im więcej czasu spędzałam w Polsce, tym język się lepiej rozwijał, rozbudowywał, a ja czułam się pewniej.
PiK: Ile czasu zajęło Ci opanowanie języka w takim stopniu, że mogłaś powiedzieć: „Znam język polski”.
ZP: Mogę powiedzieć, że nie znam języka polskiego i pewnie nigdy nie będę na tym poziomie, na którym chciałabym, czyli na poziomie języka ojczystego. Natomiast, przez cztery lata studiów polonistycznych zbudowałam solidny fundament gramatyczny, a obecnie, mieszkając już w Polsce, nieustannie pracuję nad nakładaniem coraz bogatszych warstw leksykalnych oraz doskonaleniem ozdób melodyjnych i intonacyjnych. Od jakiegoś czasu zamierzam zdawać egzamin certyfikatowy z języka polskiego na poziomie C2 – trzymajcie kciuki!
PiK: Trzymamy, choć jestem pewna, że pójdzie gładko. Jesteś przecież tłumaczkąJ Kto, jak nie Ty! A skoro o weryfikowaniu znajomości języka mowa, to chciałam jeszcze zapytać o jedną rzecz. Gdybyś mogła zrobić taką małą samoocenę, to co jest Twoją mocną stroną w nauce języków? Masz dobrą pamięć, wiemy, że uczysz się łatwo gramatyki. A może nie masz barier w mówieniu? Czy jest jeszcze coś innego?
ZP: Bez wątpienia moją najmocniejszą stroną jest gramatyka. Kiedy chodziłam na zajęcia z polskiego na Polonicum, pan profesor zwracał się do mnie z „pani od gramatyki”. Bez wyrzutów sumienia mogę powiedzieć, że bardzo dobrze znam gramatykę języka polskiego, pewnie dzięki poprzedniej wiedzy gramatycznej z języka serbskiego i rosyjskiego.
Barier w mówieniu pozbyłam się przez chrzest ognia*, jakim są jednosemestralne stypendia, dwa razy w Warszawie i raz w Poznaniu. Miałam więcej okazji mówić po polsku z Polakami, byłam otoczona językiem polskim, co również miało pozytywny wpływ na wzbogacenie mojego zasobu leksykalnego. Telefon miałam (i wciąż mam) ustawiony na wersję polską. Podobnie jest z wszystkimi mediami społecznościowymi. Regularnie oglądam filmy z polskimi napisami, słucham polskiego radia, chodzę do kina, teatru… Sama sobie urządziłam taki klimat, taką strefę polską, 24 godziny na dobę żyję w „kociołku polonizacyjnym” z własnego wyboru.
Trzeba mieć jak najwięcej kontaktu z językiem. W dzisiejszych czasach mamy bardzo ułatwiony dostęp do wiedzy i różnego typu materiałów audiowizulanych. Wystarczy połączyć własne zainteresowania, zamiłowania, hobby z nauką danego języka. Najważniejszym krokiem jest motywacja, stawianie sobie celów oraz chęć do działania.
PiK: Czy masz jakieś negatywne doświadczenia w nauce języków? Wiem, ze uczyłaś się też innych języków, z jakim skutkiem?
ZP: Uczyłam się języka rosyjskiego, angielskiego, białoruskiego i japońskiego. Z tych wszystkich języków nadal mam do czynienia tylko z angielskim. Z rosyjskim nie miałam styczności od czasów studiów i, niestety, zaczęłam już zapominać słownictwo.
Nie miałam doświadczeń negatywnych. Od dzieciństwa się interesowałam językami i z dobrymi efektami opanowywałam każdy z wymienionych. Często również uczestniczyłam w konkursach czy turniejach państwowych (w Serbii).
PiK: Co najbardziej podoba Ci się w języku polskim i polskich realiach?
ZP: To jest akurat kwestia, której nigdy nie potrafiłam do końca wytłumaczyć. Od samego początku mojej przygody z językiem polskim czuję, że to jest jakby mój drugi język ojczysty, zwyczajnie napawa mnie radością, szczęściem i energią. Polski jest melodią wymarzoną dla moich uszu, pozwolę sobie zacytować ukochanego Sienkiewicza: „ta mowa przyszła sama do niego — przepłynęła ocean i znalazła go, samotnika, na drugiej półkuli, taka kochana, taka droga, taka śliczna”. W moim przypadku mowa polska nie musiała aż tak daleko się udawać i ocean przepływać, żeby mnie znaleźć.
Te same uczucia odzwierciedla mój stosunek do Polski – lubię Serbię, ale Polska jest moim krajem, moją ojczyzną, moim światem, tu czuję się dobrze, tu czuję się jak u siebie. Tłumaczę to tym, że może pierwotną kolebką moich słowiańskich przodków były właśnie tereny dzisiejszej Polski i, że ja teraz, setki lat później, odczuwam nostalgię za ziemią praojców 😊 Dorzucę tu jeszcze jeden romantyczny (a jakże inaczej) cytat polskiego zespołu rockowego, a który malowniczo opisuje mój stosunek do tego kraju: „Z północy i południa, na zachód i na wschód spoglądam na tę ziemię, krainę moich snów, i tylko tutaj czuję smak, smak złocistego chleba, tu orzeł tuli serce me wzlatując wprost do nieba”.
Naród serbski i polski są do siebie bardzo podobne, ale jednak istnieją pewne różnice w mentalności, przez co bardziej odpowiada mi otoczenie polskie.
PiK: A więc to po prostu miłość:-) Rozumiem, że zostajesz w Polsce?
ZP: Od lat starałam się przeprowadzić się do Polski. W końcu moje wysiłki zaowocowały i teraz nie mam zamiaru ruszać się stąd. W tej chwili nie widzę siebie nigdzie indziej. Odnalazłam się w Polsce, buduję tu swoje życie. Czuję się tutaj swojsko, jestem częścią tutejszej społeczności – słowami znajomych ujmując: „Ty już jesteś nasza”
*Czytelnicy Sapkowskiego wiedzą, o co chodzi z „chrztem ognia”:-)