fbpx
Blog Agnieszka Jasińska - Mój język polski Serafina Santoliquido

Mój język polski – Serafina Santoliquido

Dzisiaj gościem cyklu „Mój język polski” jest pani Serafina Santoliquido wykładowczyni w Instytucie Filologii Romańskiej UJ, lektorka języka włoskiego, tłumaczka.

Polski i kropka: Dawno Cię nie widziałam, Serafinko. A tymczasem u Ciebie spore zmiany!

Serafina Santoliquido: Tak, prowadzę zajęcia na uniwersytecie, finalizuję mój doktorat, piszę podręcznik do gramatyki włoskiej dla dużego włoskiego wydawcy, tlumaczę książki z polskiego na włoski .

Polski i kropka: Wcale mnie to nie dziwi, jesteś tak aktywną i twórczą osobą. Powiedz coś może najpierw o tym doktoracie?

Serafina Santoliquido: Piszę o włoskich feminatywach.

Polski i kropka: O! To u nas temat na czasie!

SS: Tak, wiem, ale we Włoszech też. Mamy wprawdzie żeńskie formy zawodów takie jak kelnerka, nauczycielka, ale już z prawniczką, ministrą, żołnierką, czyli z zawodami zarezerwowanymi do niedawna dla mężczyzn, jest kłopot. Dyskusja na ten temat jest także u nas bardzo żywa.  Moje zdanie jest takie: jeśli są jasne zasady tworzenia formy żeńskiej – a są – to dlaczego nie stosować ich we wszystkich możliwych profesjach?

Problemy są dwa. Z jednej strony opór społeczny, tak jak w Polsce, a z drugiej pewne wątpliwości językowe. W pierwszym przypadku martwi mnie opór samych kobiet! W końcu powinny być one zwolenniczkami tworzenia form żeńskich, które, w moim przekonaniu, są świadectwem ważnych zmian społecznych. Dzisiaj kobieta może studiować, zostać kimkolwiek chce, nie musi ograniczać swojego życia i kariery zawodowej, rozważając tylko możliwości pracy w „kobiecych” dziedzinach (nauczycielka w szkole podstawowej, kelnerka, krawcowa…). Dla tych zawodów od lat istnieje forma żeńska (tak jak i męska) i nikogo ta forma nie dziwi.

Ale, skoro nie dziwi cameriera (forma męska cameriere), dlaczego dla niektórych „nieładnie” brzmi ingegnera (forma męska ingegnere)? Może chodzi o bardziej i mniej przestiżowe zawody? Może prestiż to prerogatywa męska?

A jeśli chodzi o wątpliwości językowe to może podam parę przykładów.  Weźmy włoskie słowo „prawniczka”. Czy używać avvocatessa (zgodnie z zasadami słowotwórstwa), czy raczej avvocata, które już jest znane w tradycji włoskiej. Należy jednak powiedzieć, że avvocata oznacza przede wszystkim „orędowniczkę”, mówimy tak o postaci Matki Boskiej, zwrot ten pochodzi ze znanej religijnej pieśni „Salve Regina”.

Jest jeszcze inny problem. Po włosku, podobnie jak w polszczyźnie, niektóre formy żeńskie nie brzmią dostatecznie poważnie. Np. soldatessa (żołnierka), ma odcień lekko żartobliwy. Inny ciekawy, choć gorszy z punktu widzenia postrzegania zawodu przykład tego typu to „vigilessa”. Ja osobiście popieram taką wersję męskiego rzeczownika „vigile” z rodzajnikiem żeńskim (tak jak w innych przypadkach słów kończących się na -e: il cantante, la cantante. „Vigilessa” czyli strażniczka (np. strażniczka miejska) do niedawna miała tylko formę „vigile in gonnella” – strażnik w spódniczce. Nawet nie w spódnicy, tylko w spódniczce! Sama widzisz, że to nie wygląda poważnie, ktoś taki nie budzi specjalnie respektu.

Pik: A więc jest nas – o walczących o żeńskie końcówki – więcej w Europie😊 Teraz kolejne pytanie, czy nie myślałaś o tym, żeby założyć własną szkołę języka włoskiego?

SS: Czemu nie? Wszystko przede mną!

Pik: Trzymam mocno kciuki,  jesteś znakomitą nauczycielką, masz swoje wierne grono „wyznawców”, którzy pójdą za Tobą jak w dym.

SS: Dziekuję za mile słowa.  

PiK: Powiedz mi, jak właściwie się zaczęła Twoja przygoda z językiem polskim? Poznałam Cię w momencie, kiedy mówiłaś już doskonale. Wiem, że we Włoszech studiowałaś slawistykę z językiem rosyjskim.

Agnieszka Jasińska - Blog Serafina Santoliqudo

SS: To bardzo długa historia. Faktycznie studiowałam w Wenecji slawistykę, ale na trzecim roku wybrałam specjalizację „nauczanie włoskiego jako obcego”. Złapałam bakcyla i zapragnęłam pójść w tę stronę. Na uczelni poznałam lektorkę języka polskiego, która skontaktowała mnie z uniwersytetem w Toruniu. Studenci filologii klasycznej tamże mieli lektorat języka włoskiego. Udało mi się tam pojechać i załapać na stanowisko lektora. To było cudowne doświadczenie, które zaważyło na całym moim dotychczasowym  życiu. Druga połowa lat 90., ludzie w Polsce mieli wielką chęć uczenia się języków zachodnich. I wewnętrzną presję wynikającą z konieczności uczenia się tych języków. Parę lat wcześniej upadł komunizm, powoli otwierały się granice. Szczególny czas.  Ich motywacja była dla mnie, nauczycielki, niesamowicie budująca.

PiK: Pamiętasz swój przyjazd do Torunia?

SS: Tak, to było bardzo zabawne, bo byłam przekonana, że w postkomunistycznej Polsce wszyscy mówią po rosyjsku. Zaczęłam więc w tym języku zwracać się do pierwszych napotkanych osób. Np. do taksówkarza.

PiK: Było to dość ryzykowne, bo w tym czasie język rosyjski był traktowany z dużą rezerwą.

SS: Tak, ale spotkałam się w wielką życzliwością. Ów taksówkarz bardzo mi pomógł. A potem było tylko lepiej.

PiK: Czy wtedy już zaczęłaś uczyć się polskiego?

SS: Nie, bo nie miałam za bardzo motywacji i nie było to konieczne. Nie myślałam wtedy, że zostanę dłużej w Polsce. Planowałam wstępnie zostać tu tylko jeden semestr, poza tym moi studenci świetnie radzili sobie po włosku lub po angielsku. Szybko jednak zorientowałam się, że nie chcę opuszczać Polski. Wróciłam do Włoch, zdałam egzaminy i .. załatwiłam sobie powrót do Torunia. Tym razem na dłużej. Następnie udało mi się dostać stypendium ministerialne z Włoch na zbieranie materiałów do pracy magisterskiej w Polsce. Przyjechałam do Krakowa. Zaczęłam uczyć na Akademii Ekonomicznej (dzisiaj Uniwersytet Ekonomiczny). To był jeden z najcudowniejszych epizodów w moim życiu. Studenci tam byli fenomenalni. Stworzyliśmy teatr w języku włoskim. Rektor uczelni był tym tak zafascynowany, że ufundował studentom z sekcji włoskiej wycieczkę do mojego kraju.

PiK. Niesamowita historia! A co z twoim polskim? Pewnie już mówiłaś nieźle, prawda?

SS: Jeszcze nie (a przynajmniej nie tak ja chciałam – filolożka dąży ciągle do perfekcji). Gramatyka i słownictwo były dla mnie łatwe, ale nie umiałam przełamać bariery w mówieniu. Kursy, na które uczęszczałam, nie były zbyt udane, poznałam tam wprawdzie wiele fajnych ludzi, ale oni mieli inne potrzeby i inne cele, niż ja. Niewiele z tych kursów wyniosłam.

PiK: To co Ci pomogło przełamać barierę w mówieniu?

SS: Bardzo dużo dało mi po prostu mieszkanie w Polsce i poznawanie nowych ludzi, a także… Trójka. Pracował tam pewien dziennikarz, którego nazwiska nie pamiętam, a który miał piękny głos. Wstawałam rano, żeby móc słuchać jego głosu. A przy okazji trenowałam rozumienie języka polskiego.

PIK: Co za romantyczny wątek😊

SS: Tak. Ale muszę powiedzieć, że w pewnym momencie w moim życiu nastąpił nagły zwrot, po którym miałam zakończyć swoją przygodę z Polską. Kłopoty rodzinne wymusiły na mnie powrót do kraju. Wróciłam do Włoch na pięć lat! Zaczęłam pracować  tam na kursach języka włoskiego dla obcokrajowców. Miałam w grupach wiele rozmaitych narodowości, także spoza Europy. Uczyłam studentów z Indii, z Chin. To było ważne doświadczenie, bardzo wzbogacające, zwłaszcza, że uczyłam w słynnym ośrodku dla obcokrajowców w Perugii, a także na uniwersytecie w Padwie. Jednak, jak tylko moja sytuacja rodzinna uległa poprawie, natychmiast wróciłam do Polski. Dlaczego? Sama nie jestem w stanie tego wyjaśnić.

PIK: Czy pamiętasz, kiedy mogłaś powiedzieć: „Znam język polski”?

SS; Były dwie takie sytuacje. Pierwsza, kiedy w Krakowie poznałam pewnego chłopaka, do dziś mojego najlepszego przyjaciela. Bardzo zależało mi na tym, żeby mieć z nim kontakt, spędzać z nim czas, rozmawiać. On nie mówił po włosku, a ja nie chciałam z nim rozmawiać po angielsku. Przełamałam się i zaczęłam z nim rozmawiać po polsku. I uświadomiłam sobie, ze ja polski znam. Widzisz, dla jednym motywacją do nauki jest miłość, dla mnie była przyjaźń.

A drugi moment miał miejsce w teatrze. Zorientowałam się, że rozumiem nie tylko to, co mówią aktorzy, ale też ironię w ich wypowiedziach. Wyłapuję też drugie dno mówionego przez nich tekstu.

PiK: To faktycznie wyższa szkoła jazdy😊 A czy masz z czymś problem w Polsce, z Polakami, albo z językiem polskim?

SS: No wiesz, jeśli chodzi o Polskę, to uważam, że tu jest tak samo, jak wszędzie. Są ludzie świetni i beznadziejni, kulturalni i chamscy. Nie widzę jakichś wyróżniających Was cech, nie wierzę w stereotypy narodowe. Moje grono znajomych to absolutnie wyjątkowi ludzie. Inspirują mnie i fascynują. Pochodzą z podobnego środowiska, więc nie widzę ich wielkich wad.

Nie przepadam za polską kuchnią, to chyba jedyna rzecz, która jest w Polsce niezbyt fajna. Jeśli chodzi o zwyczaje, pewne zdziwienie na początku budziło u mnie to, że np. na imprezie stoją same butelki z alkoholem, że ludzie nic nie jedzą.

PiK: Ha, ha, no, tak dla Włoszki to musiało być dziwne😊

SS: Zdecydowanie! 

PiK: A czego jeszcze nie robisz, co jest typowe dla nas?

SS: Nie potrafię się przełamać, żeby przeklinać po polsku. Po włosku zresztą też tego nie robię, ale w polskim mam autentyczną blokadę, żeby to robić.

PiK: To ciekawe, bo na ogół jest odwrotnie. Łatwiej nam używać wulgaryzmów w obcym języku, bo nie mają ona dla nas takiej siły jak w języku ojczystym.

SS. No, widzisz, a dla mnie nie. Miałam kiedyś zabawną przygodę. W bramie mojego domu zaczął sikać jakiś chłopak. Wiesz, jak go zbeształam? „A co pan robi?!”

PiK: Mocne! Ha, ha!!:-)

SS: Właśnie. To doskonale pokazuje, że nie używam wulgaryzmów nawet w sytuacji, kiedy normalny człowiek je stosuje, żeby odreagować.

PiK: Serafinko, na koniec muszę zapytać o to, czy zostaniesz w Polsce, czy jeszcze gdzieś wyfruniesz? Na razie chyba tu, bo pracujesz na uniwersytecie, tłumaczysz, masz plany i tak dalej.

SS: Ostatnio, kiedy wysiadłam z samolotu w Balicach, miałam bardzo silne przekonanie, że wróciłam do domu. Zdarzyło mi się to chyba po raz pierwszy, po tylu latach w Polsce. I było to bardzo miłe.

PIK: Trudno sobie wyobrazić lepszą odpowiedź na moje pytanie. Bardzo Ci dziękuję za tę fantastyczną rozmowę!

Przewiń do góry
pl_PL