Niech Was nie zmyli polskie imię i nazwisko mojej dzisiejszej bohaterki. Imię jest międzynarodowe, a nazwisko po polskim mężu. Oto Monika z Estonii.
Polski i kropka: Moniczko, ile to już lat minęło od naszego ostatniego spotkania?
Monika Kołodziejczyk: Bardzo dużo! Myślę, że więcej niż dziesięć.
PiK: A Twój język polski – fenomenalny! To nie ja Cię tak nauczyłam😊
MK: Ale z Tobą zaczynałam się uczyć polskiego.
PiK: Może masz rację. Chociaż jak myślę o Tobie i wspominam nasze lekcje, to mam wrażenie, że od zawsze wiedziałaś i umiałaś „więcej”. Cokolwiek to miałoby znaczyć.
MK: Naprawdę zaczynałam z Tobą.
PiK: Przypomnij mi, jak to się stało, że trafiłaś do Polski. Pamiętam, że kiedy Cię poznałam, pracowałaś w dużym biurze tłumaczeń i zajmowałaś się przekładem z angielskiego na estoński.
MK: Tak, to był czas naszej akcesji do Unii Europejskiej i było sporo pracy dla tłumaczy. Cała unijna dokumentacja musiała być na bieżąco tłumaczona na języki wspólnoty, a im rzadszy język, tym lepiej. No, więc ja zostałam przydzielona do „sekcji” zajmującej się przekładem angielsko – estońskim. A ponieważ zamieszkałam w Krakowie, chciałam nauczyć się polskiego.
PiK: Mam wrażenie, że nauka była dla Ciebie bardzo łatwa. Czy myślisz, że pomogła Ci znajomość rosyjskiego?
MK: Pewnie tak, ale ja w ogóle lubię uczyć się języków.
PiK: Zanim zadam Ci kolejne pytanie o język polski, powiedz coś o estońskim? Myślę, że wielu czytelników niewiele wie o tym języku.
MK:To prawda, Polacy często myślą, ze to jest język słowiański. Może dlatego, że byliśmy republiką sowiecką. A tymczasem język estoński to jeden z nielicznych języków nieindoeuropejskich, podobnie jak węgierski czy fiński.
PiK: Czy w Estonii, podobnie jak w innym byłych republikach radzieckich, wszyscy mówią też po rosyjsku? Czy są dwujęzyczni?
MK: Nie, nie wszyscy. Nawet w czasach Związku Radzieckiego nie wszyscy znali rosyjski. W dużych miastach tak, bo to był język administracji, trudno było funkcjonować bez jego znajomości. Podział był raczej regionalny. Na zachodnim krańcu Estonii znajomość rosyjskiego była słabsza, na wschodnim i w stolicy – lepsza.
PiK: Czy Estończycy chętnie uczą się języków obcych?
MK: Zdecydowanie tak. Jak w wielu małych krajach o rzadkich językach.
PiK: To wróćmy do polszczyzny. Straciłam kontakt z Tobą na wiele lat, a Ty w międzyczasie nauczyłaś się polskiego tak, ze właściwie nie słychać, że jesteś cudzoziemką.
MK: Bardzo chciałam mówić po polsku. Poznałam mojego męża, pobraliśmy się, urodziły się nam dzieci. To był ważny etap w mojej „edukacji językowej”.
PiK: Czy to znaczy, ze z synami rozmawiasz też po polsku?
MK: Otóż niekoniecznie. Zwracam się do dzieci po estońsku. Ale rozmowy rodzinne i rozmowy między nimi są po polsku.
PiK: I jak im idzie z estońskim?
MK: Dużo rozumieją, mniej mówią. To oczywiste, nie mają takiej praktyki, jak z polskim. Chodzą do polskiej szkoły, mają głównie polskich kolegów, ich życie toczy się w Polsce. Do Estonii jeździmy na wakacje, czasami rozmawiają z dziadkami przez skype. Ale ich świat jest tu.
PiK: To ważne, co mówisz. Wielu rodziców polskich mieszkających za granicą ubolewa nad tym, ze ich dzieci nie mówią doskonale po polsku. Wydaje się jednak, że sprawa jest jasna: mówimy doskonale w tym języku, w którym funkcjonujemy na co dzień, a język naszego rodzica, który jest obcokrajowcem, to język drugi. I nie ma sensu tego oceniać. Po prostu tak jest.
MK: Mam jednak nadzieję, że moi synowie nauczą się estońskiego lepiej.
PiK: Wrócę do nauki języka polskiego. A co w języku polskim było dla Ciebie trudne?
MK: Wymowa. Te wszystkie spółgłoski typu „ś”, „sz”, „ć”, „cz” i tak dalej.
PiK: To ciekawe, bo ja z naszych wspólnych lekcji pamiętam akurat to, że od razu miałaś świetną wymowę.
MK: Ale to naprawdę było dla mnie trudne. Poza tym musiałam przyzwyczaić się do kategorii rodzaju. W estońskim nie ma podziału na rzeczowniki męskie, żeńskie i nijakie. Nie mamy nawet formy „pan” i „pani”. Tzn. mamy, ale tylko w sytuacjach bardzo oficjalnych. Oczywiście, to nie było dla mnie trudne, bo znam to z innych języków, ale samo przestawienie się na użycie rodzaju to pewne wyzwanie. Muszę też powiedzieć pewną ciekawostkę językową. Mimo, że nasze języki są odległe, to istnieją w nich tak zwani „fałszywi przyjaciele”. Np. polskie słowo „kask” oznacza po estońsku „brzozę”. Bardzo zabawne było dla mnie odkrycie, że w polszczyźnie macie słowo „chomik”. Po estońsku istnieje coś podobnego, ale oznacza „poranek”.
PiK: Świetne! To jest faktycznie coś, co lubimy odkrywać w języku😊 A co poradziłabyś osobom uczącym się języka?
MK: Oczywiście nie bać się mówić. Szukać takich obszarów, w których można język praktykować. Ja, jak wspomniałam, bardzo chciałam mówić po polsku. Zaczęłam mówić więcej, kiedy poznałam mojego męża, bardzo zależało mi na tym, żeby z nim rozmawiać, mimo, że mogliśmy porozumiewać się po angielsku. Ważnym etapem nauki było dla mnie podjęcie współpracy z firmą, dla której tłumaczyłam polskie filmy. Dzięki mnie Estończycy mogli zrozumieć o czym mówią bohaterowie filmów takich jak: ‘Baby blues”, „Miasto 44”, „W imię…”, „Wałęsa”, ale też „Człowiek z żelaza”, „Popiół i diament”. Tłumaczyłam też serial Agnieszki Holland „Ekipa”, programy podróżnicze Tomasza Michniewicza – „Inny świat” i i Przemysława Kossakowskiego „Szósty zmysł”. Uwielbiałam to, bo bardzo lubię kino i podróże. Trudno wyobrazić sobie lepszą szkołę nauki języka.
PiK: Wspaniałe doświadczenie. I jeszcze na koniec pytanie. Co dalej, Moniczko? Planujesz zostać w Polsce?
MK: Na razie tak, bo mam rodzinę, dzieci w wieku szkolnym. Ale jak „wyfruną z gniazda”, to kto wie? Świat stoi przede mną otworem.
PiK: I tym optymistycznym akcentem kończymy naszą rozmowę. Bardzo Ci dziękuję!