fbpx
Blog Agnieszka Jasińska - Mój język polski Dominika Izdebska - Długosz

MÓJ JĘZYK POLSKI – DR DOMINIKA IZDEBSKA – DŁUGOSZ

Dzisiaj moim gościem jest dr Dominika Izdebska-Długosz, która pracuje jako asystentka w Instytucie Glottodydaktyki Polonistycznej UJ, badaczka, nauczycielka języka polskiego jako obcego, autorka podręcznika „Po polsku bez błędu”, specjalizuje się w problematyce transferu językowego, tropi błędy studentów ze Wschodu i nie tylko.

Polski i Kropka: Pani Doktor, najpierw muszę ujawnić, że jesteśmy na Ty, co jest dla mnie wielką radością. Cały wywiad będę więc prowadzić w drugiej osobie. Znamy się już wiele lat, obserwuję z przyjemnością i podziwem Twoje działania w glottodydaktyce języka polskiego jako obcego, ale nigdy nie pytałam, jak to się u Ciebie zaczęło.

Dominika Izdebska-Długosz: Skończyłam polonistykę w czasach, kiedy nie było jeszcze studiów podyplomowych z języka polskiego dla obcokrajowców, nie można było też robić specjalizacji na studiach magisterskich w tej dziedzinie. Kiedyś przypadkiem moja mama znalazła ulotkę z Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli (dzisiejszy ORPEG) o naborze nauczycieli do prowadzenia zajęć z języka polskiego na Wschodzie. Chodziło głównie o kraje postsowieckie. Zgłosiłam się i zadeklarowałam, że chciałabym pojechać do Armenii.

PiK: No właśnie, ten wątek jest dla mnie bardzo ciekawy. Dlaczego akurat tam?

D.I.-D.: Pamiętam z dzieciństwa relacje w TV o trzęsieniu ziemi w tym kraju. Zrobiły na mnie ogromnie wrażenie. To obudziło moje zainteresowanie tym krajem, wciąż w głowie miałam obrazy z obejrzanych relacji. Kiedy więc nadarzyła się okazja, postanowiłam tam pojechać. Byłam świeżo upieczoną absolwentką polonistyki, pomyślałam, że to wspaniała przygoda. I tak się stało. Dziś mogę powiedzieć, że czas w Armenii, czyli spędzone tam trzy lata w pracy nauczyciela polskiego ukształtowały mnie w wielu aspektach życia i pracy. TO, co tam przeżyłam, zobaczyłam, było doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju.  

PiK: To proszę o opowieść z Armenii.

D.I.-D.: Przede wszystkim nauczyłam się tam rosyjskiego.

PiK: Zaraz, zaraz, przecież rosyjski miałyśmy w szkole. Pojechałaś tam bez znajomości tego języka?

D.I.-D.: Ja w szkole nie nauczyłam się rosyjskiego prawie wcale.

PiK: A ormiańskiego nie? Napisałaś rozmówki ormiańskie dla Polaków.

D.I.-D.: Tak, ale napisałam je wspólnie z Ormianami. Znałam ormiański tylko troszkę, z pewnością nie na tyle, żeby móc wydać cokolwiek do nauki tego języka. A więc poznałam przede wszystkim dobrze rosyjski, język, którym posługują się mieszkańcy tej byłej republiki sowieckiej. Poza tym w diasporze polskiej, w której uczyłam i z którą spędzałam dużo czasu, był to język codziennej komunikacji. Dodam tylko, ze członkami tej diaspory byli w większości Ormianie.

PiK: Dlaczego uczyli się polskiego? I jaki mieli związek z Polską, że znaleźli się w polskiej diasporze?

D.I.-D.: Diaspora polska to było wspaniałe miejsce w Erywaniu. Prowadzone przez cudowną, charyzmatyczną Ałłę Kuźmińską. Wielu przychodzących tam Ormian miało polskie korzenie. Niektórzy mieszkali na Kaukazie z dziada pradziada, inni trafili tam z innych diaspor. Nie jest tajemnicą, że przychodzili tam także po pomoc materialną.

PiK: Naprawdę? Jaki był standard życia w Armenii w tym czasie?

D.I.-D.: Przyznam, że to, co zobaczyłam po przyjeździe do Erywania, było dla mnie szokujące. Skrajna bieda kontra ostentacyjne bogactwo. Biedni nie mieli środków na zabezpieczenie podstawowych potrzeb takich jak jedzenie czy ogrzewanie domu. W całej Armenii nie było w tym czasie centralnego ogrzewania. Ludzie nie dostawali emerytur, nie było żadnych świadczeń. Żyli dzięki instynktowi wspólnotowemu, to jest coś, co ich silnie identyfikuje: wzajemna pomoc, współdziałanie w trudnej sytuacji. Jeden piecze chleb, drugi robi przetwory, trzeci jeszcze coś innego, a wszyscy się dzielą tym, co mają. Kiedy oglądam teraz w telewizji to, co się dzieje na Kaukazie, wiem, że te działania wspólnotowe ponownie zdają egzamin. Uciekinierzy z Górskiego Karabachu mogą liczyć na darmowe miejsca w hotelach stolicy, wyżywienie i opiekę nad dziećmi.

PiK: Niesamowite i wzruszające. A teraz wróćmy do Twojego uczenia. Wróciłaś do Polski i …?

D.I.-D.: Trafiłam do jednej ze szkół językowych, gdzie się poznałyśmy. To była dla mnie kolejna ważna szkoła zawodu. Uczyłyśmy tam sporo, bardzo intensywnie.

PiK: Tak, to był czas niedługo po naszym wejściu do Unii Europejskiej, zainteresowanie językiem polskim było bardzo duże. Stąd dużo kursów i dużo uczenia.

Agnieszka Jasińska - Blog Dominika Izdebska - Długosz

D.I.-D.: Niedługo potem wyjechałam z mężem do Rzeszowa, zaczęłam uczyć w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania, w której w najlepszych latach przyjmowano nawet 500 Ukraińców. Duże wyzwanie zawodowe, ale przede wszystkim inspiracja do badań! Bardzo szybko zorientowałam się, że ich polszczyzna jest dość dobra z punktu widzenia efektywnej codziennej komunikacji mówionej, ale nie jest dość staranna w kontekście poprawności językowej. Widząc, że porozumiewają się po polsku dość szybko – nasze języki są bardzo podobne – przestają się w pewnym momencie rozwijać. A tymczasem na uczelni muszą po polsku napisać pracę zaliczeniową, licencjacką. I zaczynają się schody. Uznałam, że to dobry materiał do badań nad transferem negatywnym. Transfer ten jest tym silniejszy, im bliższy jest język, którego się uczymy. Niedostateczne zróżnicowanie między językami powoduje, że w języku nabywanym pojawia się dużo błędów.

PiK: To prawda. Sama mam doświadczenie w pracy w grupach wielonarodowych i niejednokrotnie przekonywałam się, że np. Japończycy, Niemcy, Anglicy w pewnym momencie mówią poprawniej, bo bardziej się do nauki i kwestii poprawnościowych przykładają. Mają trudniej na wejściu, ale to procentuje w dalszej perspektywie.

D.I.-D.: Dlatego powinno się stosować inne kryteria plasowania do grup dla Ukraińców, a inne dla pozostałych np. niesłowiańskich. Ukraińcy często trafiają na zajęcia prowadzone zgodnie z obowiązującym w języku polskim jako obcym podejściem komunikacyjnym, w którym na początku mamy cały zestaw elementarnych sytuacji „z życia wziętych”. Oni te sytuacje opanowują bardzo szybko, można wręcz powiedzieć, że uczą się sami na ulicy, wśród znajomych. W nauczaniu Ukraińców należy przenieść akcent z komunikatywności na poprawność, precyzję wypowiedzi. Co więcej, z racji podobieństwa między naszymi językami sprawności receptywne (rozumienie ze słuchu i rozumienie tekstu – jeśli znają alfabet łaciński) są u Ukraińców są na starcie na dużo wyższym poziomie niż produktywne. A więc student ukraiński podejmujący naukę w Polsce rozumie na poziomie A2 i wyżej, a „produkuje” na poziomie A1. Przeprowadziłam pewnego razu taki eksperyment: uczyłam grupę Ukraińców na intensywnym, dwutygodniowym kursie. Począwszy od drugich zajęć zaczęłam prezentować im piosenki, filmy i inne materiały kulturowe tylko i wyłącznie po polsku. Materiały te, z natury swojej nie są adresowane do odbiorcy cudzoziemskiego, lecz do rodzimego użytkownika języka,  co oznacza, ze ich stopień trudności jest bardzo wysoki. Moi podopieczni mieli więc sześciogodzinny kurs polskiego, w czasie którego pięć godzin poświęcone było na naukę języka, a jedna na pracę z autentycznym tekstem kultury (w wersji słuchanej, oglądanej albo czytanej) po polsku. Po sześćdziesięciu intensywnych godzinach przeprowadziłam w tej grupie test na poziomie B1. W części „rozumienie ze słuchu” 60% moich studentów otrzymało wynik pozytywny.

PiK: Może w takim razie czas napisać podręcznik specjalnie dla Ukraińców?

D.I.-D.: Oczywiście! Planuję to zrobić. To naprawdę konieczne, bo udział tej grupy w standardowym kursie języka polskiego w znanej nam formule jest niepotrzebną stratą czasu.

PiK: Wiem, że prowadzisz też zajęcia z gramatyki  dla Ukraińców.

D.I.-D.:  Mam naprawdę ogromny komfort pracy wynikający z faktu, że mogę zagospodarować im czas na gramatykę kontrastywną. Możemy do woli analizować przykłady podobieństw, rozmaitych pułapek wynikających z tych podobieństw, możemy do upadłego ćwiczyć, automatyzować, eliminować błędy, Czasami jest to nużące, ale po semestrze takiej orki są już na wiele błędów wyczuleni.

PiK: Nasi czytelnicy muszą też wiedzieć, ze napisałaś na temat błędów Ukraińców doktorat. Kiedy możemy spodziewać się jego wydania?

D.I.-D.: Książka będąca pokłosiem tego doktoratu już jest w recenzji. Łatwo będzie ją znaleźć, bo tytuł to: „Błędy gramatyczne w polszczyźnie Ukraińców”.

PiK: Co będziemy mogli w niej znaleźć?

D.I.-D.: Teorię interferencji w ujęciu strukturalistycznym i korpus niemal 6000 błędów. Ten korpus to duża pomoc dla nauczycieli, którzy nie znają języka ukraińskiego i mierzą się w codziennej praktyce pedagogicznej z powtarzającymi się błędami swoich uczniów i studentów ze Wschodu. Dzięki mojej pracy będą mogli dowiedzieć się, skąd bierze się dany uporczywy błąd, a to już pierwszy krok do jego wyeliminowania. Jest to też ważna pomoc w tworzeniu programów specjalnie dla uczących Ukraińców.

PiK: Czekam niecierpliwie na tę publikację, choć znam wiele Twoich artykułów, korzystam też z Twojej książki „Po polsku bez błędu”. Co dalej?

D.I.-D.: Interesuje mnie polsko-ukraiński interjęzyk. I badania dotyczące tego, czy można ustalić, na jakim poziomie występuje dany błąd, a kiedy „zanika”. Tego nie udało mi się opisać w doktoracie, bo to zbyt skomplikowane zagadnienie. Ale wiążę wielkie nadzieje z tą przyszłą pracą badawczą. Mam szereg hipotez na ten temat, ciekawa jestem, jak będzie przebiegać ich weryfikacja. Być może nie uda mi się do tego dojść, może to utopia, ale falsyfikacja hipotezy to też praca badawcza. Oprócz tego z rzeczy bardziej praktycznych kończę zbiór ćwiczeń gramatycznych – kontrastywnych dla grup wschodniosłowiańskich i myślę także o podręczniku kursowym dla początkujących Ukraińców.

PiK: Wspaniałe plany, czekam na wszystko. Myślę, że nasi czytelnicy, w większości nauczyciele języka polskiego pracujący z dziećmi i młodzieżą ze Wschodu – również. Dziękuję Ci bardzo, Dominiko. To była bardzo ważna rozmowa.

Przewiń do góry
pl_PL