fbpx
Agnieszka Jasińska - O Dolnym Śląsku raju dla onomasty

O DOLNYM ŚLĄSKU – RAJU DLA ONOMASTY

Kilka wakacyjnych dni spędziłam na Dolnym Śląsku, dlatego też dzisiaj kilka słów o regionie, który jest prawdziwym rajem dla onomasty. Znajdziecie tu wszystkie możliwe typy nazw własnych z ich zróżnicowaną historią powstawania. Jeśli interesuje Was temat pochodzenia nazw toponimicznych, podstawowe informacje na ten temat zebrałam tu:

Mój dzisiejszy wpis będzie bardziej impresyjny niż naukowy, ale mam nadzieję, że zdołam przekonać Was Was do własnych poszukiwań.

Wycieczkę po Dolnym Śląsku rozpoczęłam w prześlicznym Sokołowsku, niewielkim uzdrowisku założonym w połowie XIX wieku przez Hermanna Brehmera. Celem Brehmera było stworzenie miejsca leczenia i rekonwalescencji dla gruźlików i dla innych cierpiących na choroby płuc. Stosowano tu m. in. metody lecznicze popularne w balneologii po drugiej stronie Sudetów znane dzięki Vincentowi Priessnitzowi – temu samu, od którego nazwiska pochodzi nasz polski prysznic. Jednak głównym zadaniem specjalistów od chorób płuc była obserwacja wpływu górskiego powietrza w regionie na stan chorego.  Prawie pół wieku później rozpoczął tu pracę w tym zakresie profesor Uniwersytetu Warszawskiego Alfred Sokołowski. To jemu Sokołowsko, dawniej Görbersdorf, zawdzięcza swoją współczesną nazwę.

Polska nazwa Sokołowsko zastąpiła niemiecki Görbersdorf, co wydaje się typową operacją lingwistyczną w tym regionie. Jednak większość polskobrzmiących nazw, które zostały wprowadzone w miejsce niemieckich ma zupełnie inną historię.

Po drugiej wojnie światowej Dolny Śląsk znalazł się w granicach Polski. Wszystkie niemieckie nazwy zostały zamienione na polskie, a zamianą zajmowała się Komisja Ustalania Nazw Miejscowości. W jej gronie zasiadali przede wszystkim geografowie i językoznawcy. Było to gigantyczne przedsięwzięcie, akcją objęto bowiem nie tylko cały Śląsk, ale też Pomorze, Ziemię Lubuską, Prusy Wschodnie. Powołano regionalne podkomisje, które w pierwszej kolejności zajmowały się miejscowościami powyżej 5000 mieszkańców, a następnie mniejszymi, na końcu zaś opisywały po polsku fizjografię regionów. W latach 1945-51 opracowano ponad 30 000 nazw miejscowości i 3 000 obiektów fizjograficznych. Były to z jednej strony przywrócone stare nazwy polskie (Chojnów.niem.Haynau), z drugiej przetłumaczone na język polski toponimy niemieckie (Jelenia Góra, niem. Hirschberg). Materiał nazewniczy Ziem Odzyskanych opublikowany został w „Słowniku Nazw Geograficznych Polski Zachodniej i Północnej” pod redakcją Stanisława Rosponda.

Nowe nazwy były czasami zgrabne i bardzo udatne, zdarzały się jednak kurioza takie jak Stolec (od niemieckiego Stolzenburg). Mieszkańcy miejscowości z nowymi nazwami nie zawsze rozumieli intencje komisji, która odgórnie, bez należytego zapoznania się z historią i charakterystyką danego miejsca narzucała coś, co wydawało się obce, nierzadko dziwne.

Karolina Kuszyk w świetnym reportażu „Poniemieckie” pisze, że nowym osadom nie dano czasu, by dojrzały do swoich nazw, a propozycje składane przez lokalne społeczności, np. takie, żeby miejscowość nazwać imieniem pierwszego sołtysa (a więc poprzez stworzenie klasycznej nazwy patronimicznej) odrzucano. Autorka przywołuje słowa Olgi Tokarczuk, naszej znakomitej noblistki i mieszkanki Dolnego Śląska, która w 2016 roku napisała, że nazwy te są pozbawione polotu, tak, jakby Polska została zaskoczona ogromem zjawiska. Cytuje też Henryka Wańka, pisarza i malarza, który nazwał Dolny Śląsk rezerwatem zepsutych nazw.

Bardzo jestem ciekawa, jakie są Wasze wrażenia po podróżach po Dolnym Śląsku. Czy faktycznie przeszkadza Wam pospolitość i banalność nazw miejscowych? Czy są takie, które działają na Waszą wyobraźnię, budzą zainteresowanie i chęć zajrzenia do ich historii.

Źródła:

Krystyna Długosz – Kurczabowa, Słownik etymologiczno – historyczny języka polskiego, Warszawa 2008

Karolina Kuszyk „Poniemieckie”, Wołowiec 2019

Scroll to top
en_GB