fbpx
Blog Agnieszka Jasińska - Mój język polski dr Katarzyna Jasińska

MÓJ JĘZYK POLSKI – dr Katarzyna Jasińska

Dzisiaj gościem cyklu „Mój język polski” jest pani dr Katarzyna Jasińska, adiunkt w Instytucie Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. Pani doktor specjalizuje się w historii języka, jest autorką pracy na temat dziedzictwa indoeuropejskiego w staropolszczyźnie oraz wielu publikacji na temat słownictwa polskiego w ujęciu historycznym

Polski i kropka: Pani Doktor, dziękuję, że przyjęła Pani moje zaproszenie do rozmowy. Po pierwsze chciałam zapytać, jak to się stało, że zainteresowała się Pani historią języka polskiego. To jest dziedzina, która dla wielu studentów na studiach polonistycznych jest dużym wyzwaniem. Przedmiot, który Pani wykłada, uznawany jest za trudny. No, więc, jak to się dzieje, że młoda absolwentka polonistyki trafia na studia doktoranckie i chce pisać o historii języka?

dr Katarzyna Jasińska: Historią języka, a właściwie gramatyką historyczną języka polskiego, zafascynowałam się na studiach polonistycznych. To była miłość od pierwszego wejrzenia – mam umysł ścisły i dostrzeżenie analogii, reguł rządzących językiem przyszło mi z łatwością. A kiedy na studiach lingwistycznych w Katedrze Językoznawstwa Ogólnego i Indoeuropejskiego UJ okazało się, że pewne prawa rozwoju można zastosować do większej liczby spokrewnionych ze sobą języków, przepadłam zupełnie. Wydawało mi się jednak, że mimo serca do tego przedmiotu, moja wiedza i umiejętności są niewystarczające, by naukowo zgłębić ten obszar językoznawstwa. Jednak dzięki moim wspaniałym nauczycielom (dziś mogę powiedzieć także: serdecznym przyjaciołom), którzy dodali mi odwagi, postanowiłam zaryzykować i na temat pracy doktorskiej wybrałam właśnie dziedzictwo indoeuropejskie w staropolszczyźnie, czyli zagadnienie stricte etymologiczne.

PiK: Jak zachęcić studentów do zgłębiania historii języka?

K.J.: Nie mam tu uniwersalnej rady, bo wiele zależy od formy zajęć i samej grupy. Zawsze jednak staram się aktywizować studentów tak, by zaangażowali się w tworzenie zajęć, a nie byli tylko biernymi słuchaczami. Przykładowo w tym roku na spotkaniu o pochodzeniu polskiego języka literackiego przeprowadziliśmy między dwiema grupami (opcja małopolska vs opcja wielkopolska) bitwę na argumenty. Jedna grupa przedstawiała swoją rację, a druga starała się ją zbić. Dyskusja była naprawdę zacięta! Na podstawie przygotowanych przez studentów prezentacji wybieraliśmy też najpiękniejszy utwór staropolski czy język obcy, który miał największy wpływ na rozwój polszczyzny. Analizowaliśmy wspólnie dużo tekstów dawnych, ale też rozmawialiśmy o przyszłości polszczyzny i potencjalnych drogach jej rozwoju. Myślę – a przynajmniej mam taką nadzieję – że dzięki temu zrozumieli, jak wspaniałym, różnorodnym i interesującym działem językoznawstwa jest właśnie historia języka.

PiK: Wreszcie pytanie z mojej działki. Od lat uczę języka polskiego jako obcego i w glottodydaktyce polonistycznej nie ma zbyt wiele miejsca na historię języka. A szkoda, bo praktyka pedagogiczna pokazuje, że pewne jej elementy mogłyby się nam wszystkich zwyczajnie przydać. Nie mówiąc o tym, że niektóre aspekty związane z historią języka są, po prostu, ciekawe. Gdyby spotkała Pani obcokrajowca, który chce się uczyć języka polskiego, jak zachęciłaby Pani go do nauki wykorzystując swoją wiedzę i specjalizację?

K.J.: Powiedziałabym: ad fontes, przyjaciele! 😊 A tak na poważnie, to oprócz oczywistej oczywistości, jaką jest fakt, że historia danego języka jest po prostu ciekawa i wyjaśnia wiele pozornych wyjątków we współczesnym języku, myślę, że dużą zachętą byłoby odnalezienie paraleli między językiem ojczystym obcokrajowca a językiem polskim. Przyjmując, że pierwszym językiem studenta jest któryś z języków indoeuropejskich, zagłębiając się w historię można odnaleźć moment, w którym wraz z polszczyzną znajdowały się na tym samym etapie rozwoju. Jest w tym odkrywaniu zbieżności oraz badaniu, jak potoczyły się losy obu języków, atmosfera przygody – ja zawsze czułam się trochę jak Indiana Jones, a trochę jak Sherlock Holmes, odnajdując lingwistyczne analogie i ich źródło.

PiK: To teraz przejdę do konkretów:-) Niedawno zwrócili się do mnie znajomi lektorzy z pytaniem, dlaczego mówi się „rzeczy” i „myszy”, ale „deszcze” i „kasze”. Przecież to ta sama kategoria gramatyczna, rzeczowniki niemęskoosobowe, powinny mieć takie same końcówki. Glottodydaktyka jest tutaj bezradna, mimo, że mamy naprawdę dobry opis gramatyczny specjalnie dla uczniów cudzoziemskich. 

K.J.: Sprawa jest następująca: rzeczowniki żeńskie spógłoskowe w mianowniku liczby mnogiej miały pierwotnie końcówkę -i (-y), odziedziczoną z prasłowiańskiego, np.: baśni, gałęzi, latorośli, pieczęci, nocy, obręczy itd.. W średniowieczu jeszcze się tego trzymano, jednak od XVI wieku do tej deklinacji stopniowo (bardzo powoli, przez dwa stulecia wręcz wyjątkowo!) przenikała także końcówka -e (znana z mianownika liczby mnogiej rzeczowników samogłoskowych). W 2 połowie XVIII wieku ta końcówka -e zaczęła się rozpowszechniać i od tego momentu, po dziś dzień stanowi alternatywne zakończenie mianownika liczby mnogiej. Nie ma reguły, którą końcówkę przybierze jaki wyraz, to kwestia tradycji; według gramatyk częstsza wydaje się -e, ale są także wyrazy, które mają dwie oboczne formy (postacie, postaci).

Agnieszka Jasińska - Blog dr Katarzyna Jasińska

PiK.: Inne pytanie związane z gramatyką dotyczy wspomnianego rodzaju męsko i niemęskoosobowego. To niby jasne, tłumaczy się to bardzo łatwo, po prostu w grupie męskoosobowej są tylko mężczyźni, a w niemęskoosobowej „cała reszta”. Brzmi to niezbyt dobrze we współczesnym kontekście, gołym okiem widać, że pozycja kobiet w przeszłości była znacznie gorsza niż mężczyzn, skoro zostały one „wrzucone do jednego worka” ze zwierzętami i przedmiotami nieożywionymi.

K.J.: Nie wyciągałabym tu aż tak daleko idących wniosków. Przede wszystkim rodzaj gramatyczny nie zawsze jest identyczny z naturalnym. Oprócz podstaw semantycznych wyrazu trzeba jeszcze uwzględnić wykładniki morfologiczne i pozycję w kontekście syntaktycznym. Dzielenie rodzaju liczby mnogiej na mężczyzn i „całą resztę” z pewnością w dydaktyce ma swoje uzasadnienie, jednak nie wydaje mi się, żeby była to kwestia związana z pozycją kobiet. Wszak pierwotnie w języku polskim, jak we wszystkich językach słowiańskich, w liczbie mnogiej były trzy rodzaje: męski, żeński i nijaki. Opozycja męsko- i niemęskoosobowości wyklarowała się w polszczyźnie dopiero na przełomie XVII i XVIII wieku wskutek wyrównań analogicznych i jest konsekwencją naturalnego rozwoju języka.

PiK: Kolejne pytanie od naszych studentów: dlaczego mówi się 'raz, dwa, trzy’, a nie „jeden, dwa, trzy”. Skąd się wzięło to „raz” w liczeniu?

K.J.: Zacznijmy od tego, że zarówno jeden, jak i drugi sposób odliczania jest poprawny i oba można usłyszeć we współczesnej polszczyźnie. Jednak chyba rzeczywiście częściej pojawia się raz, dwa, trzy. Na bardzo ciekawe wyjaśnienie tego sposobu liczenia natknęłam się w audycji prof. Katarzyny Kłosińskiej. Według niej rzeczownik raz oznacza ‘uderzenie’ i niegdyś był używany przy liczeniu ciosów szablą podczas pojedynku: jeden raz, dwa razy, trzy razy. Wyrażenie jeden raz skróciło się do samego raz na oznaczenie pojedynczej czynności. Nie bez znaczenia był także fakt, że rzeczownik raz jest jednosylabowy, co przyspieszało owo liczenie. Tym samym rzeczownik raz nabrał znaczenia liczebnikowego, zlewając się z wyrazem jeden. Ze swojej strony mogę jeszcze dodać, że rzeczownik raz związany jest ze słowem rzezać ‘ciąć, rżnąć, przecinać’ a etymologicznie oznacza ‘cięcie, uderzenie, cios, karb’. Być może wtórne znaczenie liczebnikowe wyrazu jest związane z karbem nacinanym na powierzchni przedmiotu w celach rachunkowych.

PiK: Jak to się stało, że wykształciliśmy samogłoski nosowe? To bardzo ciekawe, zwłaszcza, że inne języki słowiańskie tego nie zrobiły. To jest coś, co nurtuje naszych uczniów i studentów. Nie muszę dodawać, że to dla nich pewien problem.

K.J.: To nie do końca tak… Nosówki powstały już w epoce prasłowiańskiej (tj. w czasie, kiedy wszyscy Słowianie posługiwali się tym samym językiem, językiem prasłowiańskim) z – upraszczając nieco sprawę – wcześniejszych połączeń dyftongicznych en, em, on, om. Następnie, wskutek rozwoju fonetycznego, w większości dialektów (z których powstały poszczególne języki słowiańskie), samogłoski nosowe zlały się z istniejącymi samogłoskami ustnymi. W pozostałej części dialektów, w tym w języku polskim, nosówki nabrały funkcji odrębnych par fonemów. Wobec tego należałoby stwierdzić raczej, że to język polski zachował samogłoski nosowe, a pozostałe języki słowiańskie je utraciły.

PiK: Dlaczego mówimy we Wrocławiu, ale w Rzeszowie? Skąd końcówka „u” przy Wrocławiu?

K.J.: Ponieważ rzeczownik Rzeszów jest twardo-, a Wrocław miękkotematowy. Ale jak to? Przecież Wrocław kończy się na -w!Podstawowy temat fleksyjny wydzielamy, odcinając końcówkę fleksyjną od formy dopełniacza, tym samym widzimy w jego wygłosie zmiękczenie. Końcówką miejscownika rzeczowników twardotematowych rodzaju męskiego jest –e, zaś miękkotematowych –u. Ot, rozwiązanie zagadki! Co ciekawe, pierwotnie wygłosowe -w w mianowniku rzeczownika Wrocław było miękkie, jednak uległo stwardnieniu. Koniec tego procesu przypada na XVIII-XIX w.

PiK: I jeszcze jedno pytanie, które przychodzi mi do głowy po wielu latach nauczania studentów słowiańskich. Zauważyłam, że istnieją w naszych językach słowa, które u innych Słowian są tylko w odmianie gwarowej, albo zachowały się w wyrażeniach frazeologicznych. Np. polskie słowo „koniec” jest zrozumiałe dla moich studentów chorwackich, mówią, że u nich występuje ono jedynie w niektórych dialektach. Po chorwacku „koniec” to „kraj” np. „kraj dana” to „koniec dnia”. U nas słowo „kraj” kojarzy się z czymś innym, chociaż wiemy, że nasz „kraj” i chorwacki „kraj” mają wspólne źródła. Co więcej, w języku polskim mamy zwrot „na skraju czegoś”, czyli na końcu czegoś. Podobne rozmowy prowadzę z Rosjanami, Ukraińcami (zresztą słowo „Ukraina” ma wiele wspólnego z naszym „krajem”). Czy możemy to jakoś uogólnić, czy jednak są to sytuacje pojedyncze?

K.J.: Do tego wszystkiego dodałabym, że w staropolszczyźnie oba wyrazy, tj. koniec, jak i kraj mogły oznaczać zarówno granicę jakiegoś terytorium, jak i brzeg czy kraniec; to samo dotyczy staroczeszczyzny! Tak to już jest z językiem. Słowa, które mają to samo źródło (w tym przypadku prasłowiańskie) w różnych językach utrzymują lub zmieniają znaczenie, niektóre wychodzą z użycia, niektóre zostają w leksykonie. Bardzo często jest właśnie tak, że dawne wyrazy ostają się jedynie we frazeologizmach czy są używane w gwarach – to dlatego, że wspaniale przechowują one archaizmy. Są to procesy dość powszechne, jednak trudno jest mówić o jakiejkolwiek konsekwencji czy regularności. My jako językoznawcy możemy je tylko próbować uchwycić i opisać.

PiK: Pani Doktor, wszystkie Pani objaśnienia są dla wszystkich nauczycieli polskiego bardzo inspirujące i mam nadzieję, że wszyscy skorzystamy z Pani wiedzy. Bardzo dziękuję za rozmowę.

K.J.: Dziękuję!

Agnieszka Jasińska - Blog dr Katarzyna Jasińska
Scroll to top
en_GB