Warto przypomnieć, że 2 maja to nie tylko Dzień Flagi, ale też Dzień Polonii i Polaków za Granicą.
Święto ustanowione w 2002 roku, a więc już pełnoletnie?
Samo słowo „Polonia” ma pochodzenie łacińskie, ale jako określenie diaspory polskiej utrwaliło się w XIX wieku. Dużą rolę w popularyzacji nazwy „Polonia” odegrali narodowi wieszcze, w szczególności Zygmunt Krasiński. Jako ciekawostkę podam, że nie wyrażał się on o Polonii pochlebnie. Z klasową wyższością mówił o naszych rodakach: „Polonia cała paryska, szczególnie nowoprzybylcy, okropnie czerwoni”. Od słowa „Polonia” pochodzi też słowo „polonus” (albo „Polonus”), które bywa nacechowane pejoratywnie.
Z racji wykonywanego zawodu zajmuję się dwujęzycznością i wielojęzycznością, więc dziś o tym, co o języku przodków osób mieszkających za granicą możemy przeczytać w książkach. Literatura polska jest pełna motywów emigracyjnych, o „naszych” za granicą pisali Mickiewicz, Słowacki, Kuncewiczowa, Gombrowicz, Miłosz, Gretkowska. To jest pewien kanon, który znany jest czytelnikom lepiej lub gorzej, więc postanowiłam sięgnąć do pozycji mniej popularnych, bardziej aktualnych. I, jak wspomniałam wcześniej, takich, w których pojawia się motyw języka.
Hanna Krall w reportażu „Na wschód od Arbatu” poświęca jeden rozdział polskim emigrantom w radzieckiej Wierszynie na Syberii. Są to właściwie dzieci i wnuki polskich emigrantów z początku XX wieku, ale starają się podtrzymywać tradycje ojców. Niektóre zwyczaje językowe umierają (np. idą w zapomnienie pieśni żałobne śpiewane po polsku), inne trzymają się znakomicie. Emigranci wciąż nadają dzieciom polskie imiona. Nadają je również … psom: co drugi czworonóg nazywa się tam Burek. Za to wśród kotów każdy nosi rosyjskie imię Waśka. Krall tłumaczy to zjawisko popularnością polskiej czytanki, w której był pies Burek. Żadna z książek dla dzieci dostępnych dla emigrantów nie miała kociego bohatera, stąd brak wzorca do naśladowania i przymusowa „rusyfikacja” imion tych zwierzaków.
Język, którym się posługują dzieci emigrantów na Syberii, to potoczna odmiana polszczyzny, albo jedna z gwar. Dużo jest wtrętów rosyjskich. Emigranci nie mają świadomości, że prezentują coś, co językoznawcy nazywają dyglosją, czyli specyficzną formą dwujęzyczności, mieszanką dwóch kodów używanych zamiennie w różnych proporcjach.
Zjawisko to znane jest wszystkim emigrantom, nierzadko jest to przedmiotem żartów i anegdot o Polakach za granicą. Lubimy się podśmiewać szczególnie z Polonii w Stanach Zjednoczonych. Prototypem Polaków, którzy mieszają języki, byli bohaterowie serii o Pawlaku i Kargulu, w szczególności części „Kochaj, albo rzuć”. Tymczasem mieszanie kodów jest zjawiskiem naturalnym, powszechnym we wszystkich wspólnotach, które na co dzień funkcjonują w dwóch obszarach językowych.
Mieszanie kodów to także cecha bohaterów reportażu o polskich Żydach w Ameryce Południowej, czyli „Polacos, Chajka płynie do Kostaryki”. Autorka tej pozycji, Anna Pamuła dotarła do potomków polskich emigrantów zarobkowych, których sposób porozumiewania się opisuje w bardzo wzruszający sposób. Jeden z rozmówców autorki nie zna dobrze naszego języka, ale w pewnej sytuacji używa wyłącznie polszczyzny. Wtedy, gdy chce wyznać swojej żonie miłość. Język polski kojarzy mu się ze sferą uczuć, ma wyraźnie emocjonalny rys.
„Polacos” to książka pełna historyjek językowych, z którymi wielu emigrantów z pewnością może się identyfikować, ale warto wyjaśnić też tytuł, który sam w sobie jest lingwistyczną perełką. W Kostaryce słowo „Polacos” opisywało polskiego Żyda, który jest obwoźnym sprzedawcą (tym właśnie zajmowali się emigranci z naszego kraju tamże). Kostarykanie utworzyli nawet czasownik ‘polaquear”, który oznaczał ten sposób sprzedawania towarów.
Utożsamianie „Polacos” z żydowskimi emigrantami z Polski miało zabawne konsekwencje: kiedy wybrano na papieża Jana Pawła II, Kostarykanie pytali, jak to możliwe, że Żyd zasiadł na tronie Stolicy Piotrowej.
Trzeci reportaż o „naszych za granicą” to opowieść „Iś bin ajn Berliner” Kai Puto i Ziemowita Szczerka o Polakach w Berlinie. Tutaj językowa historia również ma związek z samoidentyfikacją grupy etnicznej na obczyźnie. Młodzi Polacy w Niemczech nie chcą być nazywani emigrantami. Jeden z bohaterów mówi o sobie „ekspata/ekspat” i nie pozwala nazywać emigrantem. Najwyraźniej bycie ekspatą/ekspatem to bycie „lepszym sortem” emigranta. Sugeruje, że nasza sytuacja jest wynikiem indywidualnego wyboru, a nie konieczności życiowej. Ekspata/ekspat jest wysyłany przez firmę, pracuje za granicą na warunkach nierzadko lepszych niż w ojczyźnie, stąd pewnie wyższy „prestiż” określenia. Słownik języka polskiego mówi, że ekspata/ekspat to wysokiej klasy specjalista pracujący za granicą. Różnicę między postrzeganiem słów „ekspat/ekspata” i „emigrant” widać także w Polsce. Wielu emigrantów zarobkowych pracujących w Polsce nazywa siebie samych ekspatami, mimo statusu emigranta i braku wysokich kwalifikacji, które uprawiałyby ich do bycia w tej „lepszej” kategorii.
W ostatnich latach pojawia się na rynku coraz więcej książek poświęconych problematyce życia za granicą, do czego niewątpliwie przyczyniła się rosnąca migracja ludności, otwarcie granic, zmniejszanie się dystansu kulturowego, czy językowego.
Zachęcam do przyglądania się temu, co oferuje nam rynek czytelniczy.
A tymczasem życzę moim znajomym, przyjaciołom, sympatykom strony mieszkającym za granicą, nauczycielom polskiego w ośrodkach polonijnych wszystkiego najlepszego! Drodzy Polonusi (mówię to ze szczerą sympatią), niech Wam się święci 2 maja!
Hanna Krall, „Na wschód od Arbatu”, Warszawa 2014
Anna Pamuła, „Polacos, Chajka płynie do Kostaryki” Wołowiec 2017
Kaja Puto, Ziemowit Szczerek, „Iś bin ajn Berliner” z tomu „12 kawałków o Berlinie” praca zbiorowa pod redakcją Agnieszki Wójcińskiej, Wołowiec 2015